Konie, foki, inne zwierzęta

wtorek, 31 sierpnia 2010

31

Ah jak ten czas leci... równo miesiąc temu, był nasz ślub.
Hihi co to był za dzień pełen niespodzianek, radości i wzruszeń...Ale zacznijmy od początku.

W nocy poprzedzająca spałam tylko 2 godziny, ponieważ byłam tak podekscytowana tym co mnie czeka, cały czas wyobrażałam sobie każdy szczegół tego dnia.
Na 10.30 byłam umówiona do fryzjera, pogoda dopisywała świeciło piękne słoneczko, w połowie drogi do Puław pogoda zaczęła się psuć, zrobiło się szaro, pochmurno i strasznie wilgotno, a ja nawet bardzo się tym nie przejęłam.Fryzura, makijaż... mój jeszcze Narzeczony czekał, na mnie pod salonem a pogoda kapryśna pani znowu słoneczko i gorąco, pojechaliśmy po Nasza Starszą, hehe jak wszyscy się na mnie patrzyli, bo tutaj sukienka w kwiatuszki, a we włosach welon :)
Mamy już Starsza w samochodzie to szybciutko na myjkę i do domu szykować się. Zajeżdżamy na stacje paliw X, a tu awaria - myjnia nieczynna :S Niewiele myśląc dawaj szybko na stacje Y, oby tylko nie było kolejki - uff udało się przed nami nikogo szybkie mycie samochodu i do domu.
Po drodze zahaczyliśmy jeszcze zobaczyć jak wygląda nasz samochód - WOW wygląda prześlicznie -to pierwsze co pomyślałam i powiedziałam po jego zobaczeniu, zabieramy bukieciki i butonierki i do domu, gdzie okazało się, że cała kreska odbiła mi się na powiece, a jeszcze mama w kolejce do umalowania... spokojnie mamy jeszcze dużo czasu, mama umalowana, ja poprawiona zdjęcia popstrykane, ubieramy się.
Obydwie ubrane, no to Karola (Starsza), przypomniała sobie, że jeszcze balsamu nie użyła, sukienkę miała bombkę i przy smarowaniu nóg przy okazji usmarowała sobie sukienkę co tu robić???zaczęłyśmy ja zapierać, ale to był taki materiał co szybko sechł, ale zostawały na nim zacieki od wody, niewiele myśląc mowie do niej, ściągaj kieckę, wsadzimy ja do wody do połowy, tu juz goście się zjeżdżają, ja muszę schodzić, na błogosławieństwo, a tu taki klops...
Przyszły mąż już zdążył przyjechać, więc wyszłam do niego... Ah nigdy nie zapomnę jego wzroku kiedy zobaczył mnie w całej krasie, to jest nie do opisania...
Sukienka Karoli już się suszy, plamy zeszły, ale pojawił się drugi problem jej góra cześć która była czarna pofarbowała, tę pudrowo-różową. Karola miała drugą sukienkę na przebranie się, jednak w niej nie chciała iść do kościoła ponieważ była cała czarna. powiedziałam bezstresowo - Kochana nie przejmuj się jakby się coś nie posypało, to by było aż dziwne w takim dniu.

Błogosławieństwo - trzymałam się dzielnie, żeby się nie popłakać ze wzruszenia. Prawie już mamy wychodzi, ja na mojego A. a on nieogolony, z tego wszystkiego zapomniał, dawaj szybko, no i biedny pozacinał się...
Dobra wszyscy gotowi? Wsiadamy do auta. Kamerzysta z fotografem już na miejscu, czuje się jak gwiazda, każdy robi zdjęcia, kamerzysta niezauważalnie przemyka koło nas...Wybija godzina zero, stoimy przed wejściem jako Narzeczeni, a za jakąś godzinkę wyjdziemy jako Mąż i Żona...Ksiądz do nas wychodzi i zadaje pytanie, które zaskakuje Nas wszystkich - "Czy jesteście w stanie dla siebie cierpieć?" Odpowiadamy, że tak po czym ksiądz uśmiecha się i mówi "że dobrze bo jakbyśmy odpowiedzieli inaczej nie wpuścił by nas do kościoła" Wchodzimy wszystkie oczy są skierowane na Nas, a ja czuje się jak w najpiękniejszym śnie, ale zaraz to nie sen to dzieje się naprawdę tu i teraz...
Oczywiście łzy pojawiły się podczas kazania, ponieważ ksiądz proboszcz uczył mnie w szkole katechezy, i bardzo mi i nie tylko mi zależało na tym aby udzielał nam ślubu. Zaczął mówić tak piękne i mądre kazanie, że nie tylko mi łza zakręciła się w oku... Mój A. daje mi chusteczkę, na której jest narysowany ptaszek Tweety :D
Przysięga - jedno z najcudowniejszych przeżyć, kiedy ukochany mężczyzna patrząc prosto w oczy i trzymając mocno za rękę, przysięga miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz to że mnie nie opuści...Magiczne przeżycie...Wyjście przy dźwiękach Marszu Mendelsona, zbieranie pieniążków i wybieranie ryżu z włosów, życzenia - to jedna z milszych i bardziej męczących czynności podczas tego dnia, pod koniec miałam już tak zdrętwiałe policzki, że już ich praktycznie nie czuła :) Cześć gości wsiadła do autobusu, cześć do własnych samochodów, i to co na weselach lubię - trąbienie, ludzie widząc nas machają i uśmiechają się...
Po przyjeździe tradycyjne przywitanie chlebem i solą, szampan rozbijanie kieliszków na szczęście, wnoszenie przez próg, gorzka wódka, pierwszy taniec...

To była cudowna noc, byli z Nami wszyscy najbliżsi, zespół świetnie grał, oczepiny był krótkie i treściwe pełne śmiechu i zabawy, jedzenie pyszne, ah gdyby można było cofnąć czas i przeżyć to jeszcze raz, bardzo bym chciała...
















środa, 25 sierpnia 2010

Chmielaki w Krasnymstawie

Zabawa była przednia. Odważyłam sie wejść na wielki młot, który buja się na wszystkie strony a w pewnym momencie zawisa pionowo w górze. Szczerze? - pierwszy i ostatni raz wsiadłam na cos takiego, to było najgorsze 5 minut w moim życiu, poniewaz przeciążenia sa tam ogromne i człowiek czuje sie tak jakby był szmaciana laleczka miotana na wszystkie strony, masakra



Sukienka w którą byłam ubrana, jest ostatnio moja ulubioną, a mam ją dzieci Eve-line, która znalazła ją w jednym z lubelskich sh.












to właśnie fragment tego młota



pudzian hihi :D

sukienka - new look sh
kurtka - new look sh +diy
buty - sh
torebka - next

poniedziałek, 23 sierpnia 2010

Łeba part III

Jest to przedostatnia porcja zdjęć z wyjazdu. Dzisiejsze fotki były robione w sąsiedniej Ustce :)
Miasteczko jest bardzo malownicze, plaża z czystym miękkim pisakiem... Ah z checia by sie tam wróciło...












Tutaj sa obrazy malowane sprejem, byłam i nadal jestem pod wielkim wrażeniem, jak ten pan je tworzył, jakieś stare patelnie kawałki gazet i wychodzą takie cuda - wow! potem będac w gdańsku widziałam pania malująca takie obrazy :)










miesożerna mewa :D





Łeba part IV - powrót

Wszystko co dobre, szybko sie konczy... tak samo było z naszym wyjazdem, jednak przez te kilka dni naładowalismy nasze akumulatorki słońcem, morskim powietrzem i zawartym w nim jodem.

Chyba nie ma dla mnie nic wspanialszego, jak widok morza, dotyk miękkiego piasku i ten zapach, którego nie da sie opisac żadnymi słowami. Zawsze gdy przyjeżdżamy, pierwsze kroki kierujemy na plaże, zamykam wtedy oczy i napawam sie tym zapachem, ach rozmarzyłam sie i zatęskniłam, za tym wszystkim...



Dzisiejszy post dotyczny naszego powrotu. Po drodze zahaczyliśmy jeszcze Puck i obowiązkowo Gdańsk, gdzie akurat odbywał sie Jarmark Dominikański i jak dla mnie jego najlepsza część - Pchli Targ, z którego mam obszerna fotorelacje :)
























































Ten sympatyczny Pan, usilnie nalegal aby zrobic zdjecie nie tylko jego kramikowi, ale takze jemu samemu wraz z mosieznym koniem :)






























jak widac na załączonym obrazku, ludzie sprzedaja tam dosłowinie wszystko :)








wakacje wakacjami, ale tych butów nie dało sie przeoczyć :)